Dzisiejszy dzień zaczynamy dość leniwie. Nie ma wstawania przed świtem ani zrywania się na wschód słońca. Ze śniadaniem także nie spieszymy się ani trochę. Po ostatnich wrażeniach, długich podróżach i trekkingu postanawiamy zregenerować siły. Przed nami w końcu najdłuższa trasa ze wszystkich. 11 km spacer wokół góry. I to nie byle jakiej góry! Po 3 dniach spędzonych na outbacku, dzisiejszy był chyba najbardziej wyczekiwanym. W końcu wymarzone Uluru będzie na wyciągniecie ręki. Póki co australijska pustynia nas nie zawodzi. Wręcz przeciwnie. Z każdym nowym widokiem zachwyca coraz bardziej. Jak będzie dzisiaj? Sami jesteśmy ciekawi 🙂
Najsłynniejsza australijska skała położona jest w Parku Narodowym Uluru – Kata Tjuta, który został wpisany w 1987 roku na listę UNESCO. Jej wysokość wynosi 348 m, czyli 24 metry więcej niż Wieża Eiffla. Tak naprawdę Uluru przypomina bardziej górę lodową, bowiem większa jej część położona jest pod ziemią. Angielska nazwa to Ayers Rock nadana na cześć premiera Australii Południowej – Henry Ayers. Święta skała swój niezwykły czerwony kolor zawdzięcza obecności tlenku żelaza. A jej barwy zmieniają się w ciągu dnia w zależności od ułożenia światła.
Pierwsze co przykuwa naszą uwagę to rozmiar najsłynniejszej góry w Australii. Z daleka wydaje się ona dość duża, ale tak naprawdę z bliska dopiero można odczuć jej wielkość. Uluru jest po prostu ogromne. Dlatego też widok wspinających się tam ludzi, szczególnie z dziećmi jest dla nas dość dużym zaskoczeniem. Wspinaczka na Uluru nie jest co prawda zakazana, jeszcze. Bowiem od października 2019 roku ma wejść obostrzenie zabraniające wchodzenie na świętą górę aborygeńską. Póki co lud Anangu prosi o respektowanie ich kultury oraz wierzeń i niewspinanie się na skałę. My postanawiamy uszanować ich prośbę i zadowalamy się długim spacerem wokół samej góry.
Przed przylotem do Ayers Rock, oglądając z zachwytem zdjęcia Uluru w Internecie czy przewodniku, góra ta wydawała nam się smukła, jednolita i gładka. Sami nie wiemy czemu. Jednak, gdy stajemy z nią oko w oko, okazuje się jak bardzo nasze wyobrażenie o niej jest mylne. Skała jest nadzwyczaj różnorodna, o rozmaitych kształtach, wgłębieniach i pęknięciach. Spacerując wokoło Uluru można napotkać wiele małych jaskiń i zakamarków, skrywających własną historię. W jednym miejscu Aborygeni uczyli chłopców jak stać się mężczyznami, w drugim zaś kobiety zagłębiały tajniki gotowania. Nawet starsi ludzie mieli swoją własną jaskinie. Wszystko odbywało się zgodnie z prawami natury oraz wierzeniami i tradycjami ludu Anangu. Na niektórych odcinkach pojawiają się znaki proszące o niefotografowanie konkretnych miejsc. Pozostaje nam więc jedynie zachowanie obrazu w naszych wspomnieniach, bez uwieczniania ich na zdjęciach.
Ścieżka, mimo że wiedzie wokół tej samej skały wcale nie wydaje się nudna. Raz wędrujemy po nagrzanym czerwonym piasku, następnie przechadzamy się między drzewami nasłuchując odgłosów żyjących tam ptaków, a potem skrywamy się do cienia bądź wchodzimy do jednej z jaskiń. Trasa jest najdłuższa ze wszystkich jakie do tej pory zrobiliśmy na outbacku, a zarazem najprostsza. Nie ma tu pagórków, kamieni, po których trzeba się wspinać, bądź schodów, aby wdrapać się na górę. Droga jest przyjemna i przyjazna dla większości osób.
Wycieczkę kończymy zajeżdżając do pobliskiego Cultural Centre, gdzie poznajemy historię ludu Anangu. Następnie udajemy się na kamping i tam właśnie spędzamy cały wieczór przy grillu obserwując niezwykle gwiaździste, pustynne niebo. Następnego dnia czeka nas lot powrotny do Sydney. Jednak przed samym odlotem udajemy się jeszcze na szybką, pożegnalną przejażdżkę autem dookoła Uluru, aby poczuć ostatni raz magię tego wyjątkowego miejsca.
Pozostałe teksty o naszych przygodach na australijskim outbacku 🙂