Kings Canyon - Uluru and Aussie outback in 5 days/Kings Canyon – Przygody na pustyni część druga

Kings Canyon – Przygody na pustyni część druga

Drugi dzień na outbacku zaczęliśmy o świcie. Oczarowani zachodem słońca (post o pierwszych wrażeniach po przylocie tutaj) postanowiliśmy również przekonać się na własne oczy jak Uluru prezentuje się o wschodzie. Na początku zachmurzone niebo nie dawało wielkich nadziei na piękny widok. Jednak jak tylko pojawiły się pierwsze promienie słoneczne, pogoda zaczęła się poprawiać. Naszym oczom ukazały się magiczne kolory, zarówno na niebie jak i na świętej górze Aborygenów. Barwy zmieniały swoje położenie i jasność z minuty na minutę. Wschód słońca przeobraził się w niesamowity pokaz świetlny, na który stanowczo było warto zrywać się z samego rana.

Zahipnotyzowani magicznym miejscem ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu kolejnych przygód. W końcu dzień dopiero się zaczął. I to w jak cudowny sposób! Przed nami była dość długa droga. W planach bowiem mieliśmy przejechanie ponad 300 km. Wbrew pozorom droga na outbacku mimo, że prosta, bez żadnych skomplikowanych skrzyżowań czy zawiłych zakrętów potrafi stanowić niemałe wyzwanie. Ekscytacja krajobrazem trwa przez pierwsze 30 minut. Potem wszystko dookoła wydaje się takie same i monotonne. Ruch jest niewielki jednak podczas jazdy trzeba mieć oczy dookoła głowy i wypatrywać zwierząt, które lubią wychodzić na drogę. A jakie to zwierzęta można by spotkać na totalnym pustkowiu prócz węży? A mianowicie takie jak wielbłądy, krowy, kangury czy emu. Na wielkie ciężarówki zwane road trains również należy uważać. Auta te są potężne, a kierowcy często jeżdżą z niebywałą prędkością. Warto więc robiąc takie odległości jak my, co jakiś czas zmieniać się za kierownicą. U nas w samochodzie były cztery osoby, bowiem w podróż wybraliśmy się ze znajomymi – Karoliną i Michałem 🙂 Dlatego też jazda była dość przyjemna i nie nudziliśmy się ani przez chwilę.

Kings Canyon - Uluru and Aussie outback in 5 days/Kings Canyon – Przygody na pustyni część druga

Przystanków nie mieliśmy za wiele. W zasadzie to tylko jeden, gdy wpadliśmy na szybką kawę do Curtin Springs z widokiem na Górę Conner, która często mylona jest przez turystów z Uluru. Po drodze wielokrotnie mijaliśmy także znaki ostrzegawcze o terenach zalewowych. Na początku drapaliśmy się nieźle po głowie na ich widok. Okazało się jednak, że powodzie na pustyni to chleb powszedni, szczególnie latem.

Po dojechaniu do Kings Canyon, godzina wciąż była młoda. A fakt, że byliśmy mega podekscytowani na jego widok sprawił, że postanowiliśmy zmienić nieco plany i wyruszyć na podbój kanionu jeszcze tego samego dnia. Trasa, którą wybraliśmy nazywa się Kings Canyon Rim Walk i liczy ok 6 km. Czas jaki należy przeznaczyć na jej przejście to 3-4 godziny. Nie jest ona łatwa, szczególnie na początku, bowiem szlak rozpoczyna się wejściem na górę po dość stromych stopniach. Widoki jednak rozpościerające się z samego szczytu wynagrodziły nam cały trud i wylany pot do ostatniej kropelki. Bez dwóch zdań, zarówno krajobraz jak i podejście, zapierały dech w piersiach.

Następnie czekało nas przejście przez wąwóz z bujną roślinnością, magicznymi formacjami skalnymi i cudownymi kolorami piaskowca. Pod nogami plątały nam się jaszczurki, w oddali było słychać ptaki, a przed naszymi nosami latało stado much.

Z każdym krokiem krajobraz coraz bardziej nas oczarowywał. Aż ciężko uwierzyć, że dużo ludzi dość często omija ten rejon, traktując go jako „młodszego brata” Uluru, niewartego zobaczenia. Już w połowie trasy wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że Kings Canyon powinien być wymieniony w każdym przewodniku jako miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć odwiedzając australijski outback.

Wycieczka nie mogła się obyć także bez przygód. W Garden of Eden, w którym znajduje się naturalne oczko wodne, mieliśmy dość bliskie spotkanie z wężem. Czy jadowitym? Nie wiemy ; ) Mimo, że w Australii mieszkamy już ponad 4 lata i węży widzieliśmy dość sporo, wciąż ciężko nam określić, które z nich są groźne. Dlatego też na wszelki wypadek, aby nie kusić losu, trzymamy się od nich z daleka.

Kilka ciekawostek na temat Kings Canyon:

  • powstał on ponad 400 milionów lat temu,
  • wznosi się 270 m n.p.m.,
  • leży w Parku Narodowym Watarrka, na Terytorium Północnym Australii,
  • dla aborygeńskiego plemienia Luritja stanowił on dom przez ponad 20 tysięcy lat.

Po długim spacerze, zmęczeni, ale za to przeszczęśliwi z powodu nabytych nowych doświadczeń ruszyliśmy na zasłużoną kolację do Kings Canyon Resort. Tam właśnie zamierzaliśmy spędzić noc. Tym razem do dyspozycji mieliśmy pokój współdzielony ze znajomymi. Łazienka, podobnie jak w Ayers Rock, była na zewnątrz. Po zachodzie słońca widok psów dingo w tym rejonie nie stanowił nic nadzwyczajnego. Dla nas jednak było to pierwsze spotkanie z tym australijskim zwierzakiem. Wszelkie znaki wywieszone na kampingu informują, aby pod żadnym pozorem nie zbliżać się do nich. Tak też uczyniliśmy. Słyszeliśmy bowiem wiele historii o tym jak kończyły się śmiałe próby pogłaskania psów dingo. Koniec końców to dzikie stworzenia, więc lepiej zostawić je w spokoju.

Wieczorem w Kings Canyon Resort warto przejść się na punkt widokowy i obejrzeć zachód słońca z rozciągającym się obrazem kanionu w tle. Widok tak samo bajeczny jak przy Uluru. Z takim właśnie wspomnieniem zasnęliśmy jak susły po całym dniu wrażeń, po to, aby następnego poranka koło godziny 4 obudziło nas wycie psów dingo. O tym jednak w kolejnym poście już niebawem : )

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*