Bali na brak wodospadów z pewnością nie narzeka. Jest ich tu dość sporo, a do tego jeden ładniejszy od drugiego. Jednak miano najpiękniejszego zdecydowanie kradnie Sekumpul Waterfall. Żaden inny nawet trochę nie umywa się do niego. Położony w północnej części wyspy wodospad, bardzo często pomijany jest przez turystów zatrzymujących się na południu Bali. Dojazd do niego nie jest trudny, ale zajmuje dość sporo czasu (z Ubud w zależności od korków ok 2h drogi). Mimo wszystko warto zorganizować choćby jednodniową wycieczkę w to bajeczne miejsce.
Sekumpul Waterfall schowany jest w malowniczej dżungli, a podróż do niego jest niemałą przygodą samą w sobie. Spacer jest dość wymagający, szczególnie po stromych schodach czyhających na przybyszów. Na szczęście widoki wynagradzają cały wylany pot. Przechadzka wśród strumyków, kamieni i wodospadów każdemu zapadnie w pamięć na długo. I ta intensywna zieleń! Coś wspaniałego!
Spacer w okolicach wodospadu można zrobić samemu bądź z przewodnikiem. My wybieramy tą drugą opcję i nie żałujemy ani trochę. Cena nie jest zaporowa, a z tego co nam wiadomo pieniądze dzielone są na wioskę, w której mieszkańcy dbają o stan całego obszaru po której chodzą turyści. Dodatkowo nasz przewodnik okazuje się świetnym kompanem podróży. Spędzamy z nim naprawdę fajnych kilka godzin.
Na samym początku, zaraz po krótkiej przechadzce w stronę wodospadu, nasz przewodnik o imieniu Komng Adit zabiera nas na poranną kawę. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie miejsce, w którym się znajdujemy. Widok z tarasu, gdzie ustawione są stoliki rozpościera się na przepiękne pola ryżowe. Smakosz kawowy ze mnie marny, za to Marcin nadrabia za nas dwoje. Ale poranną filiżankę kawy w tak bajecznym miejscu mogłabym pić nawet codziennie.
Następnie udajemy się na samą górę wodospadu, gdzie możemy ponownie odpalić drona i podziwiać Sekumpul Waterfall zupełnie z innej perspektywy. Miejsce to, ku naszej uciesze, jest bardzo przystępne, jeśli chodzi o latanie dronami. Nie ma tutaj żadnych zakazów. Polecamy jednak latać z głową i nie zbliżać się za blisko do wody. Wiele dronów straciło tu swój żywot przez nieuważne latanie.
Po wielkim zachwycie widokami z lotu ptaka czeka nas przeprawa w dół wodospadu przez nieszczęsne schody. Polecamy na ten moment schować aparat czy kamerę. Odcinek ten jest dość długi i stromy, a w porze deszczowej nawet śliski. Dlatego dla własnego bezpieczeństwa warto mieć obie ręce wolne i trzymać się barierki.
Jeszcze tylko wyprawa na boso przez rzekę i jesteśmy u stóp wodospadu. Widok jest naprawdę oszałamiający. Stojąc na dole można odczuć majestatyczność tego miejsca. Zrozumieć jak mali jesteśmy w porównaniu do niego. Zbieranie szczęki z zachwytu zajmuje nam dobrych kilka minut. Sekumpul Waterfall to tak naprawdę kaskada składająca się z 6-7 wodospadów o wysokości 80 m. Woda spada w dół z wielkim hukiem a jej krople czuć na całym ciele nawet z daleka. A najfajniejsze jest to, że można się tutaj wykąpać! Do tego bez obaw przed krokodylami czy innymi niebezpiecznymi stworami, do których przywykliśmy w Australii.
Jeszcze nie koniec atrakcji na dzisiaj. Sekumpul Waterfall to niejedyny wodospad jaki można podziwiać w tym rejonie. Zaraz obok znajduje się kolejny, Fiji Waterfall. Dróżka do niego jest tak bajeczna, że nie sposób przejść tędy obojętnie. Strumyki, bambusowe mostki i mini kładki. W dodatku zieleń wydaje się być jeszcze intensywniejsza niż wcześniej. Natura zachwyca nas z każdym krokiem coraz bardziej. Miejsce to rozkochuje nas w sobie bezgranicznie.
Fiji Waterfall sprawia wrażenie potężniejszego. Woda spada na skały z jeszcze większą siłą. W powietrzu rozpościera się delikatna mgiełka. Po kilku sekundach jesteśmy mokrzy od stóp do głów. W zasadzie nie tylko my, ale także cały sprzęt, który mamy ze sobą. Wybierając się w te rejony warto zabrać ze sobą wodoodporne nakrycie i ściereczkę. Krajobraz do robienia zdjęć jest naprawdę wyjątkowy, jednak mgła lecąca z wodospadu jest na tyle mocna, że wycieranie obiektywu co kilka sekund jest nieuniknione.
W drodze powrotnej wspinamy się ponownie po stromych schodach. A na sam koniec czeka nas przejażdżka na motorze pod sam parking. Muszę przyznać, że jest to dla mnie kolejna wyczekiwana atrakcja, bowiem jeszcze nigdy nie jechałam na takim dwukołowcu. Co prawda sama go nie prowadzę, ku mojej uciesze, bo raczej cało bym z tego nie wyszła. Przejażdżka odbywa się nie po ulicy, a wąskiej ścieżce z wieloma dziurami i górkami. Siedząc z tyłu z wielkim podziwem spoglądam na umiejętności mojego kierowcy. Przygoda niezapomniana, a pierwsza podróż na motorze nareszcie zaliczona! Fajnie jest robić rzeczy po raz pierwszy w życiu!